Inauguracja sezonu piłkarskiego w Polsce 1995/96, mecz Widzew-Sokół Pniewy (5:0). Rafał Siadaczka – nowy nabytek łodzian – mocnym uderzeniem z pola karnego pokonuje bramkarza gości, otwierając wynik meczu w kampanii, którą Widzew zakończy nie tylko tytułem Mistrza Polski, ale i bez porażki w całych rozgrywkach. Ostatni mecz tej samej odsłony ligowych zmagań. Ponownie Łódź i spotkanie, wieńczące mistrzowski dla widzewiaków sezon, z Zagłębiem Lubin (1:0). W 7. minucie gola strzela Siadaczka, a potem już tylko radość, bo „majster” wrócił do Łodzi. Ten sezon zaczął i skończył Siadaczka. Jest wielce prawdopodobne, że tak właśnie może wyglądać jedno z wielu wspomnień z kariery piłkarskiej tego zawodnika.
Dziś mecze piłkarskie Rafał ogląda już tylko w telewizji i to bardzo rzadko. Wyjątek stanowią ligowe szlagiery i spotkania kadry narodowej. Większość czasu pochłania mu praca zawodowa w składzie materiałów budowlanych w Białobrzegach, w pobliżu rodzinnego Radomia. Współprowadzi firmę z innym piłkarzem – Tadeuszem Łukiewiczem, byłym bramkarzem m.in. Zawiszy Bydgoszcz i Radomiaka. Co ciekawe, sąsiaduje z nimi trzeci przedstawiciel futbolowego świata – Mirosław Siara, były prawy obrońca Amiki Wronki, z którą trzykrotnie zdobywał Puchar Polski. Siara na tym samym placu prowadzi sklep z materiałami wykończeniowymi. Tak obecnie wygląda życie i codzienność Rafała Siadaczki – Mistrza Polski z Widzewem Łódź (dwukrotnie) i Legią Warszawa, 17-krotnego reprezentanta Polski, uczestnika Ligi Mistrzów w sezonie 1996/97.
ATOMOWE UDERZENIE
Do wielkiego futbolu Siadaczka trafił z Broni Radom, której jest wychowankiem i miasta, które tylko przez jeden sezon 1984/85 miało, za sprawą Radomiaka, drużynę na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce. W historii Broni Radom był trzecim reprezentantem Polski w piłce nożnej – po Kazimierzu Przybysiu, uczestniku MŚ 1986 w Meksyku, a także Tomaszu Dziubińskim, królu strzelców polskiej ligi w barwach Wisły Kraków, a później piłkarzu klubów belgijskich. Dla Siadaczki przygoda z Ekstraklasą zaczęła się od służby wojskowej w warszawskiej Legii, rozegraniu 16 meczów w barwach „stołecznych”, pierwszego gola w Ekstraklasie, kilku występach w juniorskiej reprezentacji Polski i powrotu do rodzinnego Radomia. Do ligowej elity wrócił on w sezonie 1994/95, w barwach Petrochemii Płock, dla której rozegrał 34 ligowe mecze i grając na pozycji napastnika zdobył 12 bramek. Nie uchroniło to jednak „nafciarzy” przed degradacją z ówczesnej I ligi. Po spadku z Ekstraklasy po długowłosego napastnika zgłosił się Widzew Łódź, który pod wodzą trenera Franciszka Smudy odbudowywał swoją wielkość i chciał odzyskać krajowy prymat. Początkowo jako napastnik, a później jako obrońca, Siadaczka był jednym z filarów łódzkiego klubu, który w latach 1995-1998 wywalczył dwukrotnie Mistrzostwo Polski, jeden raz Superpuchar Polski i awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Z perspektywy czasu okres spędzony w Łodzi był najlepszy w całej karierze „Soni”, bo taki właśnie przydomek nadali mu koledzy z Widzewa. Przekwalifikowanie przez Franciszka Smudę z napastnika na obrońcę nie pozbawiło Siadaczki walorów, z których znany był wcześniej. Jego firmowym znakiem rozpoznawczym były silne, wręcz atomowe i precyzyjne strzały z dalszej odległości i ze stałych fragmentów gry. Te strzeleckie popisy są nadal chętnie oglądane przez użytkowników popularnego serwisu internetowego YouTube. W pamięci kibiców na zawsze pozostaną trafienia Siadaczki z derbowego meczu z ŁKS (1:1) w 1996 roku czy z ligowego meczu w Łodzi z Amiką Wronki (4:0) w 1997 roku. Wspomniane gole padły po uderzeniach z odległości ok. 30 metrów od bramki przeciwnika. Bardzo często na trybunach stadionu Widzewa można było wtedy usłyszeć, że siłą i precyzją trafienia Siadaczki przypominają gole jednej z ikon łódzkiego klubu – Krzysztofa Surlita.
NIE PASOWAŁ DO KONCEPCJI
Z Widzewa, pogrążającego się coraz bardziej w kryzysie finansowym i organizacyjnym, zimą 1999 roku Siadaczka przeniósł się do Austrii Wiedeń. Opuszczał Łódź mając na koncie nie tylko sukcesy klubowe, ale i status reprezentanta Polski (17 gier i 2 gole). Stolica Austrii nie okazała się jednak dla niego gościnna. Po rozegraniu 27 meczów w barwach wiedeńskiego klubu w sezonie 1999/2000, okazało się, że trener Austrii zmienił koncepcję prowadzenia drużyny i polski zawodnik już do niej nie pasował. Mówiąc inaczej – nie będzie dłużej tam grał. Powrót nad Wisłę oznaczał drugie podejście do warszawskiej Legii. Rafał, wspólnie z Tomaszem Łapińskim i Markiem Citko oraz trenerem Franciszkiem Smudą, tworzył tam widzewską kolonię z mistrzowskiego okresu w Łodzi. Dwa lata spędzone w barwach Legii (31 meczów i 1 gol), trzeci w karierze tytuł Mistrza Polski oraz Puchar Ligi w sezonie 2001/02 i… diagnoza lekarska stwierdzająca cukrzycę – to bilans drugiego pobytu Siadaczki w Warszawie.
Zawodnik rozwiązał kontrakt z ekipą z Łazienkowskiej i wrócił do Radomia, a sprawa cukrzycy, która miała zakończyć grę w piłkę, wzbudzała wiele kontrowersji. Bo Siadaczka, choć zachorował na tę chorobę w czasie pobytu w Legii, nadal tam grał. Dopiero po przedostaniu się sprawy do mediów kariera ówczesnego 30-latka zahamowała. Przez trenera Legii został przesunięty do rezerw, a potencjalne kluby zainteresowane zawodnikiem informowano nie tylko o cukrzycowej dolegliwości, ale i o tym, że całkowicie eliminuje ona ze sportu. Propozycje gry w innym miejscu przestały napływać. Zgodnie z interpretacjami lekarskimi, cukrzyca wcześnie zdiagnozowana i leczona odpowiednimi lekami, nie uniemożliwia normalnego życia i uprawiania sportu. Czyżby piłkarz znowu nie pasował komuś do koncepcji?
KARIERA NA PLUS
Występy w Mazowszu Grójec, Zodiaku Sucha i Orlętach Stromiec miały już bardziej charakter zabawy z piłką niż poważnej gry. Zawodnik nadal był rozpoznawalny i nie bał się grać nawet w B-klasie. Nadchodził jednak czas podsumowań i startu do nowego etapu w życiu. Szansą stało się przejęcie, wspólnie z kolegą, byłym piłkarzem – Tadeuszem Łukiewiczem, składu materiałów budowlanych. Nadarzała się okazja, bo Łukiewicz przejął biznes od swojego wujka. Wspólnicy razem stawiali pierwsze kroki w nowej, budowlanej rzeczywistości i uczyli się nowego fachu od podstaw. Czasem wychodziło lepiej, czasem gorzej, ale w końcu „odpaliło”. Codzienność to materiały budowlane, faktury, zamówienia, klienci, dostawy – i tak od rana do późnych godzin popołudniowych. Interes się kręci, na placu ciągle jest ruch.
Ponoć człowiek nigdy nie jest do końca spełniony. Mimo to, kariera „Soni” jest zdecydowanie na plus. Choć unika on wizyt na stadionach i próżno szukać go mediach, to z pewnością ma się czym pochwalić. Kilka cennych piłkarskich trofeów, znajdujących się na półce w domu, przywołuje miłe wspomnienia. Teraźniejszość też nie jest mroczna. Siadaczka znalazł bowiem sposób na siebie po ostatnim gwizdku. Ma nowe zajęcie we wspólnym budowlanym biznesie, a pewnie i w krótkich, wolnych chwilach od pracy, nie brak u niego rozmów o piłce nożnej i o tym, co działo się na zielonej murawie.