Podziel się

 „Kto to jest Kozielski”? – pytał „Przegląd Sportowy” w 1988 roku, po tym jak młody napastnik ŁKS strzelił trzy gole w swoim debiucie w Ekstraklasie w meczu przeciwko Stali Mielec. Karierę piłkarską zakończył jednak bardzo wcześnie, bo już w wieku 22 lat. Dziś jest profesorem, wykładowcą na Uniwersytecie Łódzkim i specjalistą od marketingu. Z Kozielskim rozmawialiśmy między innymi o budowaniu samoświadomości u piłkarzy, czy planowaniu drugiej kariery.

PZP: Inauguracja sezonu 1988/89, mecz Stal Mielec – ŁKS (3:3), debiut i trzy strzelone gole, relacja z meczu w „Przeglądzie Sportowym” pod tytułem: „Kto to jest Kozielski”. Pamiętasz to jeszcze?

Robert Kozielski: To jest jak World Trade Center, każdy ten dzień pamięta. Było jeszcze parę  różnych tytułów, w „Głosie Robotniczym” i innych gazetach. Można o tym całą historię opowiedzieć, która była przed i po, jak kibice przychodzili i przynosili kwiaty, starsi ludzie nawet. Nie byłem do tego przyzwyczajony, dziwna rzecz, nie miałem z czymś takim do czynienia. Czułem się trochę jakby uderzyła mi woda sodowa do głowy. Z perspektywy czasu patrzę na to inaczej. Widzę pewne obrazy i zdarzenia, pamiętam euforię z tym związaną w autokarze, w czasie powrotu do Łodzi. Były nawet porównania z Gerdem Muellerem, królem pola karnego. Znalazłem się jakby w innym świecie, ale nie wpłynęło to na mnie destrukcyjnie. Coś innego zniszczyło mi przyszłość piłkarską, niż ten mecz.

Roberta Kozielskiego odkrył Leszek Jezierski ?

Chyba osobiście mnie nie obserwował, jeżeli już, to była to rekomendacja drugiego trenera, Andrzeja Pyrdoła, który bywał na meczach Orła Łódź, klubu, którego jestem wychowankiem. Jeżeli chodzi o trenera Jezierskiego, to z perspektywy czasu też patrzę na to inaczej. To nie był szkoleniowiec, który mnie zafascynował mentalnie, taktycznie, piłkarsko. Sądziłem, że jak przejdę do I ligi to będziemy jakoś inaczej grali, będziemy inaczej ustawiani, będzie jakaś głębsza analiza przeciwnika. Jezierski podchodził dość schematycznie do piłki nożnej. Trzeba było mieć siłę, wytrzymałość, jakiś poziom techniczny i to było wszystko. Nie chcę deprecjonować osiągnięć trenera, ale to był cały czas schemat. Wtedy do ŁKS-u weszła duża grupa młodych piłkarzy, oprócz mnie dołączyli: Tomek Wieszczycki, Sławek Majak, Adam Grad, Tomasz Jasina, Tomasz Lenart i inni, a byli tam już: Ziober, Bendkowski, Różycki, Chojnacki, Bako, Wenclewski. To byli naprawdę świetni technicznie piłkarze i można było zrobić dużo więcej. Siłą i wytrzymałością można wiele osiągnąć, ale charakterystyka i osobowość tych zawodników były zupełnie inne. Zwłaszcza, jak się patrzy na ówczesny potencjał tej drużyny z perspektywy czasu. Doceniam to jednak, że Leszek Jezierski dał mi szansę i postawił na mnie.

21 meczów w Ekstraklasie, 5 zdobytych goli, 2 sezony i w 1990 roku decyzja o zakończeniu kariery, w wieku 22 lat, u progu nowej rzeczywistości w jakiej przyszło żyć w Polsce, dlaczego ?

Decyzja o zakończeniu kariery, nie była całkowicie moją decyzją. Na to złożyły się trzy czynniki. Oczywiście kontuzja, problemy z kolanem, operacja, która nie pomogła i decyzja konsylium lekarskiego o zrobieniu trzech przeszczepów ścięgien dolnych, aby wzmocnić kolano. To wszystko miało trwać około dwóch lat i dawano mi około 80 procent szans na normalne funkcjonowanie. Dziś wydaje się to niewiarygodne, ale mówimy o wypadkach  sprzed 30 lat, kiedy poziom medycyny był zupełnie inny. Drugim czynnikiem był sposób funkcjonowania ŁKS-u, podejście do piłki nożnej prezentowane przez moich kolegów z boiska, które nie zawsze było profesjonalne. Wystarczy podać przykłady: Adama Grada, Witolda Wenclewskiego, czy Sławka Różyckiego. Pewne rzeczy widziałem od środka i ich nie akceptowałem. Trzecim czynnikiem była śmiertelna choroba mojego ojca. Miałem żonę, obydwoje studiowaliśmy, miałem dziecko i moja mama została sama. Trzeba było zacząć myśleć o dalszym życiu, przestać być chłopcem, który myśli tylko o własnych zabawkach. Próbowałem jeszcze walczyć o powrót na boisko, dużo pomógł mi lekarz z mojego macierzystego klubu – Orła Łódź. Na boisku nie dało się jednak normalnie funkcjonować i ostatecznie w 1991 roku przestałem grać w piłkę.

Grając w drużynie ŁKS-u, jednocześnie studiowałeś na wydziale Ekonomiczno – Socjologicznym w Łodzi. Mało było wtedy ludzi łączących sport wyczynowy z nauką. Czy ekonomia, obok piłki nożnej  była twoją drugą pasją? 

Przypadek. Tak zwany, handel wewnętrzny nie był moją pasją, ale chyba byłem za słaby, aby pójść na bardziej prestiżowy kierunek. Wydawało mi się to jednak interesujące. Później przekształciło się to w marketing, który po dziś dzień pełni  jedną z wiodących ról w życiu, nie tylko gospodarczym. Nie żałuję tej decyzji. Uważałem, że trzeba sobie budować pewną alternatywę na przyszłość, być niezależnym, mieć własną drogę. Trochę to denerwowało moich kolegów z boiska, którzy byli cały czas zależni od ŁKS-u, piłki nożnej, klubu. Musieli za wszelką cenę grać. Ponadto istotne są tu jeszcze dwie kwestie. W czasach kiedy studiowałem, ludzi studiujących w Polsce, bo o zagranicy nie było wtedy mowy, było około 7 procent. To było bardzo elitarne grono, dostanie się na studia było bardzo dużym wyróżnieniem, a ukończenie studiów było okupione dużym wysiłkiem. Dziś studentów w Polsce jest między 20 a 25 procent i łatwiej jest pogodzić studiowanie dwóch kierunków jednocześnie z pracą. Umasowienie studiów, nie mówimy o prestiżu, spowodowało tym samym większą liczbę uczęszczających. Drugą kwestią jest to, że pochodzę z rodziny robotniczej i trzeba mieć świadomość warunków w których się to odbywało. Ukończenie studiów było nobilitacją, chciałem to zrobić, nie tylko dla siebie, ale i dla rodziny, rodziców, otoczenia. Było to dla mnie ważne. Nie mówię o tym wyłącznie z perspektywy człowieka który, został na uczelni wyższej i tam pracuje, bo jako piłkarz-student, też tak myślałem.

Czy jednak z czasem marketing nie stał się pasją, albo drugą pasją oprócz piłki nożnej ?

Tak, z czasem stało się to moją pasją, choć na początku myślałem, że to zwykła „ściema”. Jest to o tyle fascynujące, że marketing to jest remedium na wszystko. Cokolwiek robisz –  prowadzisz biznes, zakładasz klub sportowy, czy fundację, otwierasz restaurację, musisz zmienić swoje myślenie, budować pewną filozofię wokół tego, że nie jest to tylko produkt. Wtedy staje się to pasją. Tak było, kiedy wspólnie z Tomaszem Salskim, budowaliśmy obecny ŁKS. Jest to świetna i cudna praca, bo przekłada się na pewną filozofię budowaną wokół jakiegoś projektu, nie jest to nudne i schematyczne.

To dlaczego nasze kluby piłkarskie nie budują marketingowej filozofii, albo robią to bardzo rzadko?

Pierwsza sprawa, to brak kompetencji. W rodzimej piłce nożnej myślimy w bardzo narzędziowy sposób: znajdźmy sponsora, kupmy jakiś klub, jakieś fajne logo do tego, a na ledach wokół boiska niech się kręci jakaś reklama i to jest wszystko. Mamy coś do sprzedania, to sprzedajmy, upchnijmy komuś. Problem polega na tym, że nikt niczego nie kupi, jeżeli nie dostrzeże w tym wartości. Wartością jest grupa ludzi wokół klubu, która jest z nim w jakiś sposób związana. Taki potencjał ma dziś Legia, Widzew, w mniejszym stopniu inne kluby, jak ŁKS. Za 10 lat ŁKS też będzie miał taki potencjał, bo dziś tę pracę wykonuje. Legia i Widzew już to wykonały, 20-30 lat temu i dziś odcinają od tego kupony. To jest ta wartość wokół której się buduje. Drugim elementem jest patrzenie na klub na zasadzie wejścia i wyjęcia kasy, to bardzo krótka perspektywa. Trzecia sprawa, to pomysł na klub. Zbudowanie pewnej, wyrazistej tożsamości tego klubu, Widzew to miał przez lata i szkoda, że dziś zaczyna to tracić, bo ile jeszcze można eksploatować aktywo, które zostało zbudowane przed laty. W pewnym momencie może być problem, jeżeli nie nastąpi wyraźna progresja wyników drużyny.

Kiedyś postawiłeś sobie pytanie: co będę robił po karierze piłkarskiej ? Dlaczego twoim zdaniem tak mało piłkarzy zastanawia się dzisiaj nad tym, co będzie z ich życiem później?

Jednym z najbardziej niewykorzystanych obszarów w sporcie jest kwestia samoświadomości. Nie dotyczy to tylko tego jak się zachowujesz na boisku, ale i tego jak myślisz o sobie poza nim, w perspektywie przyszłości i tego, co będziesz robił po zakończeniu kariery. Praca nad psychiką w zespole, to praca na kilku poziomach. Nie tylko decydują zdolności piłkarskie przy doborze człowieka, ale ważne są także kryteria psychologiczne i osobowościowe. Kolejny poziom, to praca z człowiekiem nad jego umiejętnością zapanowania nad stresem. To bardzo ważna rzecz, a w dzisiejszym sporcie wiele zależy od dyspozycji dnia, nie tylko fizycznej, ale psychicznej. Trzeci element, to umiejętność współpracy w grupie. To sfera piłkarska. Drugą sferą, jest sfera twojego życia. Dzisiaj nikt nad tym z piłkarzami nie pracuje. Piłkarze przychodzą i odchodzą. Po sezonie, dwóch, trzech, a nawet po jednej rundzie. Jeżeli ściągamy do klubu piłkarza, na przykład bez rodziny, niepewnego o swoją przyszłość, żyjącego cały czas w stresie, kombinującego gdzie ma wyjść i co ze sobą zrobić, bo nie ma prawdziwego domu, to nigdy nie da on z siebie „maksa”, nie będzie patrzył do przodu w swoim życiu na dwa, trzy lata, nie będzie się czuł bezpiecznie.

Spotykamy się w czasach pandemii koronawirusa, czy nie powinno to być ostrzeżeniem dla świata sportu, a zwłaszcza piłkarzy?

Oczywiście, to w życiu społecznym nazywa się „czarnymi łabędziami”. Pojawia się w naszym życiu niespodziewanie, nieoczekiwanie i wywala je do góry nogami. Są takie dwa elementy, które są kluczowe w zakresie myślenia o przyszłości. Pokora jest potrzebna do rozwoju, zdrowa arogancja jest potrzebna do sukcesu. Pandemia uświadomiła nam, jak kruchy jest fundament na którym my, jako ludzie, społeczeństwo, instytucje funkcjonujemy.

To dlaczego piłkarze często nie inwestują w siebie, tylko to ich życie upływa czysto konsumpcyjnie?

Wracamy do tego o czym mówiłem. Samoświadomość, nikt im tego nie powiedział, nikt z nimi nie pracuje, nie zadaje im poważnych pytań. Tu nie chodzi o psychologów sportu, to chodzi o zadanie pytań i dotarcie do zawodnika. Co dalej, później? Będziesz miał żonę, dziecko, będziesz miał 50 lat i co? Do jednych dotrzesz rozmową, do innych przykładem, a do jeszcze innych zobrazowaniem. Może warto czasem wybić kogoś z tego komfortu, zabrać dla przykładu, do hospicjum dla dzieci i pokazać, jak ten świat wygląda. Częściowo tak się to oczywiście robi, to proces znajdowania dróg dotarcia do ludzi i pobudzenia ich, ale żeby wszystko było jasne, nie wszystkich da się w ten sposób zmienić.

Czyli edukować, edukować i jeszcze raz edukować ?

Tak, zdecydowanie tak. Jeżeli dokonamy zmiany mentalnej, to sukcesy w naszej piłce przyjdą. Mieliśmy już tego namiastkę. Przyszedł swego czasu holenderski trener, Leo Beenkhakker i zaczął zmieniać filozofię i podejście reprezentantów Polski. Jego pracę kontynuował Adam Nawałka i efekty były. Słyszałem wiele opinii po EURO 2016, że wreszcie nie musieliśmy się wstydzić za polskich piłkarzy.

Profesor Robert Kozielski jest człowiekiem spełnionym ?

Lubię robić, to co robię. Dobrze jest robić, co się lubi robić. Lubię pracować ze studentami, a także z prezesem ŁKS-u, Tomaszem Salskim w kwestii, co z tym klubem ma być dalej. Nawet jak się nie spotykamy, to też pracujemy. Nie mam innych pasji poza tym co robię zawodowo i oczywiście piłką nożną. Życzę wszystkim tego, żeby ich praca była pasją, bo wtedy nie będą mieli poczucia, że idą do pracy. 

Rozmawiał: Tomasz Gandziarski

Podziel się

Komentarze